Talk icon

Inwestycje, Gospodarka, Polityka

29-01-2024

Autor: Jakub Szlachcic

Rolnicy to jest ostatnia nadzieja, bo już nie ma żadnych grup społecznych, które by  w sposób zdeterminowany chciały walczyć z tą głupotą

rolnictwo strajki futra

Z byłym ministrem rolnictwa w rządzie PiS, Janem Krzysztofem Ardanowskim, rozmawiamy o niedawnych strajkach rolniczych w Polsce i Europie, handlu z Ukrainą, Zielonym ładzie oraz ustawie antyfutrzarskiej.

Czy popiera Pan strajk rolników? Rolnicy wyszli przeciwko między innymi Zielonemu ładowi, niekontrolowanemu importowi produktów rolnych z Ukrainy. Co pan o tym wszystkim sądzi?
J.K. Ardanowski: To jest proces, który jest efektem determinacji i przerażenia rolników już nie tylko w Polsce, ale w całej Europie. Absolutnie go popieram, bo żadne argumenty polityczne, które były podnoszone  wcześniej w rozmowach z politykami, z Komisją Europejską, nie przynoszą korzystnych rozwiązań. Rolnictwo europejskie jest zagrożone. Ci, którzy rządzą Europą,  realizują swoją jakąś agendę, swoje pomysły,  nie licząc się w żaden sposób z rolnikami. Tak, protesty rolników to gest desperacji. Widzą, że to jest może ostatnia walka. Jeżeli przegramy, to rolnictwo w Europie będzie zwijane pod różnymi pretekstami. Z jednej strony, że szkodzi klimatowi, szkodzi przyrodzie, że rolnictwo jest działalnością szkodliwą, zarówno hodowla zwierząt, jak i uprawy.  Dochodzi do tego również psucie wizerunku rolnika, odbieranie  tego  społecznego szacunku, tego poczucia godności. Mówi się o tym, że rolnicy są barbarzyńcami, którzy dla swoich  partykularnych interesów, swoich korzyści męczą zwierzęta, niszczą przyrodę. Ale  ta ideologia, która zaczyna dominować, jest również niebezpieczna ze względu na bezpieczeństwo żywnościowe. Rolnicy to rozumieją. Nie pojmują tego w dużej mierze ludzie z miast,  którzy mają żywności pod dostatkiem. Konsumenci europejscy marnują ogromne ilości żywności, mając chyba świadomość, że na świecie miliony ludzi umierają z głodu. Myślę, że wielu Europejczyków nie zdaje sobie sprawy, że jeżeli nie będzie rolnictwa własnego, europejskiego, które jest oparte o gospodarstwa rodzinne,  radzące sobie i utrzymujące produkcję  na wysokim poziomie, to niedostatek żywności jest tylko kwestią czasu. Niedobór żywności własnej to uzależnienie Europy od żywności zewnętrznej, czy z Ameryki Południowej, czy z Nowej Zelandii, czy z Ukrainy. Import nie gwarantuje bezpieczeństwa żywnościowego w dłuższej perspektywie czasu, tylko własne rolnictwo gwarantuje. W ostatnim czasie szczególnie odczuwamy destrukcyjny wpływ zalewania rynku unijnego surowcami rolnymi z Ukrainy. Jesteśmy mamieni, że jest to pomoc dla Ukrainy, a przecież wszyscy wiedzą, chyba już nie ma takiego, który by nie był tego świadomy, że rolnictwo na Ukrainie nie ma wielkiego związku z dochodami Ukraińców i państwa ukraińskiego. Rolnictwo na Ukrainie zdominowane jest przez międzynarodowe grupy kapitałowe.  Bardzo silne, które zainwestowały na Ukrainie i które mają również ogromną siłę lobbowania w Brukseli. Ten związek jest czytelny. Wielkie firmy, które uprawiają na Ukrainie  miliony hektarów czarnoziemu, tak de facto pasożytują na Ukrainie, nie płacą choćby podatków, czyli nie zasilają państwa ukraińskiego. To jest głęboki  problem samych Ukraińców, że z jednej strony szukają pieniędzy po świecie, apelują o pomoc na prowadzenie wojny, a rezygnują z dochodów z podatków, które mogłyby płacić firmy tam zajmujące się rolnictwem. Okazuje się, że mocniejsze są powiązania korupcyjne, układy z oligarchami, niż interes narodu ukraińskiego. Import z Ukrainy do Unii Europejskiej dotyczy wielu grup produktów. To nie jest tylko kwestia zboża, to jest rzepak, to jest mięso drobiowe, to jest  również i w ostatnich czasach cukier. To są jaja, to jest miód, to są owoce miękkie. To wszystko zniszczy rolnictwo europejskie. Nie ma żadnych dla mnie wątpliwości. Jest to uderzenie przede wszystkim w gospodarstwa towarowe. Nie w te drobne, prowadzone przez wielozawodowców, utrzymujące się z emerytur, z mieszaną produkcją na niewielką skalę na swoje potrzeby, które z rynkiem nie mają żadnego związku. Natomiast  żywność z Ukrainy uderzy w tych, którzy mają dochody z uprawy zbóż, z uprawy rzepaku, z uprawy buraków, którzy zajmują się produkcją mięsa drobiowego, którzy mają profesjonalne sady, czy jagodniki. Ci wszyscy  są zagrożeni. Przykładem może być rynek zbóż. Zarówno eksperci, jak i rolnicy, ja również, przez wiele miesięcy mówiliśmy  i  protestowaliśmy przeciwko  napływowi, pod różnymi postaciami, zboża z Ukrainy, pokazując, jak zniszczy to Polski rynek i produkcję z polskich gospodarstw. Rząd nie słuchał, a osoby odpowiedzialne w PiS za sprawy wsi i rolnictwa, bagatelizowały zagrożenia, wręcz kpiły z przestróg. Nie byłem słuchany, nie były słuchane organizacje rolnicze. Kiedy już ten rynek został zniszczony, kiedy tego zboża napłynęło bardzo dużo, to, rychło w czas, rząd podjął decyzje jednostronne o ograniczeniu importu.  Niestety, było to zdecydowanie za późno. No, ale jakiś gest jednak wykonał, jakieś ruchy podjął, wprowadzając również różnego rodzaju formy wsparcia. Natomiast jeżeli ma to się powtórzyć bez ograniczeń w najbliższych miesiącach, żywność z Ukrainy ma znowu napływać w dużych ilościach, to będzie to kontynuacja niszczenia polskiego rolnictwa. Żadne mechanizmy zabezpieczające, oparte na monitorowaniu rynku i reagowaniu „po czasie" nie powstrzymają niszczenia rolnictwa unijnego. Zresztą Komisja Europejska wiele razy „kiwała" kraje członkowskie, które już i dawniej, jeszcze kiedy byłem ministrem, sygnalizowały, tak jak ja w imieniu Polski, że napływ żywności spoza Unii niszczy rolnictwo unijne i służy najczęściej nabijaniu kabzy importerom, przy okazji niszcząc rolników. Odpowiedź Komisji była zawsze podobna: najpierw bagatelizowanie problemów, potem mglista zapowiedź-zobaczymy, przeanalizujemy sytuację, będziemy obserwować rynek. Jeżeliby się okazało, że rzeczywiście to wpływa jakoś tam negatywnie, to wtedy zastanowimy się, jaką podjąć decyzję. To jest oszukiwanie rolników, oszukiwanie krajów członkowskich, bo Komisja Europejska nie chce lub na skutek działań różnych wpływowych lobby nie zamierza reagować. Widać, że młyny unijne mielą wyjątkowo wolno. Tam od dostrzeżenia problemu do jego rozwiązania mijają miesiące albo lata. Tak zapewne będzie z ukraińskim importerem. Pewnie dopiero wtedy, gdy rynek rolny już szlag trafi,  w Brukseli będą się po głowie drapali i zastanawiali , co wtedy ewentualnie robić? Nie wolno do tego dopuścić! Do czasu ustalenia ram międzynarodowych i międzypaństwowych, określających handel z Ukrainą import musi pozostać wstrzymany. Nie wolno umożliwić Ukrainie dostępu do rynku unijnego. Jeżeli politycy brukselscy, ulegając lobbystom otwierają bez ograniczeń rynek całej Unii, to Polska powinna wprowadzić, wbrew UE zakazy własne. I rolnicy to rozumieją, rolnicy to wiedzą. Dlatego organizują strajki, które miały miejsce w praktycznie w całej Europie: w Holandii, w Niemczech, w Luksemburgu, w Belgii,  w Rumunii, w Bułgarii, na Słowacji, teraz również w Polsce. To jest wyraźny gest desperacji zagrożonych rolników europejskich. Zagrożenie europejskiej produkcji żywności jest realne jak nigdy dotąd. I  rolnicy to czują. Jeszcze raz to powtarzam. W naszym kraju jest to może największy test  dla nowej ekipy, dla nowego rządu. Ja ograniczonym zaufaniem i nadzieją na początek obdarzam każdy rząd. Jednak ta nadzieja już jest wystawiana na próbę. Nowy minister rolnictwa jest również przekonany, że ten napływ żywności z Ukrainy  jest niedopuszczalny, że on zniszczy polskie rolnictwo. Pojawia się zatem pytanie jest pytanie, jakie jest stanowisko głównego koalicjanta, czyli Platformy Obywatelskiej i pana premiera Tuska, który chwalił się wielokrotnie, jakie on ma,  jak to młodzież mówi,  „chody" w Brukseli. Ponoć on wszystko jest w stanie załatwić, bo wszędzie ma kolegów i koleżanki, jak choćby panią Urszulę von der Leyen i  wszystkich przywódców Unii Europejskiej, polityków  Europejskiej Partii Ludowej, której był szefem. Proszę bardzo, to niech w takim razie rozwiąże w tej chwili  to zagrożenie dla polskiego rolnictwa. Rolnicy nie mogą milczeć, nie mogą stać w miejscu, nie mogą się cofać, bo w przeciwnym wypadku za chwilę ich nie będzie.

Niedługo będzie procedowana w Sejmie ustawa antyfutrzarska, czyli Piątka dla zwierząt w wersji salami, tak zwane podzielenie tych wszystkich ustaw. Likwidacja hodowli zwierząt na futra , a potem uboju rytualnego. Co pan o tym sądzi?
J.K. Ardanowski: To jest praktycznie powrót do Piątki dla zwierząt. Mam nadzieję, że PiS już chyba wyciągnął wnioski z głupoty, którą wtedy chciał  przeprowadzić. Ja zwracałem wtedy precyzyjnie uwagę, jak szkodliwe były to projekty i jakie negatywne skutki by przyniosły.  Nie byłem słuchany i zostałem w jakiś tam sposób za moje zdecydowane stanowisko w obronie rolników ukarany, ale to nie jest najistotniejsze.
Teraz  lewica, która weszła do rządu, w tym tzw. Zieloni w Koalicji Obywatelskiej, wracają do pomysłu likwidowania po kawałku polskiego rolnictwa, zaczynając od  sektora produkcji futer, również wykorzystując jak poprzednio fałszywą propagandę, pokazującą rolników, hodowców jako barbarzyńców, ludzi niemoralnych, nieetycznych. Wraca to wszystko, co było w 2020 roku. Te same argumenty, to samo  opowiadanie. Jest to  sektor, który również ma ogromny wpływ na utylizację  produktów pochodzenia zwierzęcego. To jest pewien układ zamknięty, bo gdzieś musimy te produkty pochodzenia zwierzęcego również utylizować, a jeżeli zabraknie zwierząt futerkowych, to trzeba będzie płacić firmom utylizacyjnym. Tak się dziwnie składa, że  kilka lat temu, jakby przewidując planowane zniszczenie ferm zwierząt futerkowych, rynek produktów pochodzenia zwierzęcego w Polsce w większości przejęła niemiecka firma utylizacyjna, tak  jakby miała sygnał, „cynk", że  nie będzie już skarmienia odpadów mięsnych przez norki, tylko będą mogli na tym zarabiać. Jeżeli zapotrzebowanie na futra na świecie się utrzymuje, bo nie jest tak, że ktoś radykalnie od tego chce odejść, bo jest to nie tylko  kwestia ubioru ze względu na temperaturę, ale również jest to element prestiżu w wielu krajach, to kto inny będzie te zwierzęta hodował. Zniszczenie profesjonalnej, na wysokim poziomie dobrostanu, polskiej hodowli zwierząt futerkowych ucieszy hodowców w wielu krajach, bo to oni, a nie nasi rolnicy będą na tym zarabiać. Oczywiście jeżeli gdzieś jest patologia w utrzymaniu zwierząt,   nie dotyczy to tylko futerkowych, ale wszystkich innych także, to te patologię trzeba tępić, a rolnika jeżeli sobie nie radzi, nie potrafi, nie umie i nie reaguje to należy również odsunąć od takiej hodowli. Jednak nie miejmy złudzeń, sprawa ma szerszy kontekst. To jest zamach na polskie rolnictwo, zaczynając od jednego segmentu. Mówi się coraz częściej o tym, że należy w ogóle zakazać hodowli zwierząt gospodarskich, bo one cierpią, bo krowy są gwałcone, bo kury są trzymane w pomieszczeniach zamkniętych itd. Chce się wprowadzać kolejne ograniczenia bez liczenia się co do skutków bezpieczeństwa żywnościowego, tego, co my będziemy jedli. To jest także chęć pozrywania łańcuchów zależności  w rolnictwie, np. wykorzystywania roślin przeznaczanych na paszę, przez zwierzęta, z których pozyskujemy mleko, mięso, również futra. To wszystko się na naszych oczach toczy. Za chwilę ma pan rację, będzie próba znowu zniszczenia uboju rytualnego w Polsce, czyli absolutnego uderzenia  w hodowlę bydła mięsnego, która jest w Polsce wielką szansą i nadzieją dla rolnictwa, bo mamy kilka milionów hektarów użytków rolnych, mamy nieużytki, które się nie nadają pod pług, ale mogłyby być spokojnie pastwiskami, mogłyby być źródłem paszy dla bydła mięsnego i również dla owiec w typie rzeźnym, które powinny być na szeroką skalę przede wszystkim w polskich górach przywrócone.  To jest rynek  zależny całkowicie od uboju rytualnego, bo jeżeli  wołowiny nie kupią muzułmanie, a jest ich na świecie 1 miliard 650 mln ludzi, to ta hodowla upadnie.  I może o to chodzi wykończyć hodowlę w Europie, a wołowinę dla tych, których będzie na to stać i będą chcieli się dalej odżywiać mięsem to się sprowadzi z Argentyny czy z Nowej Zelandii. To są kolejne zagrożenia dla polskiego rolnictwa i rolnicy nie mogą już dalej milczeć. Wobec rolnictwa jest coraz więcej hipokryzji. Wszyscy udają, że kochają rolników, szczególnie przy okazji dożynek i różnego rodzaju świąt na wsi, zabiegają o ich głosy, a potem o nich zapominają. I będzie jak w bajce Krasickiego, wśród serdecznych przyjaciół psy zająca zjadły. Rolnicy muszą zrozumieć o co toczy się twarda walka. To  koniec sentymentów, jeżeli zostanie zniszczone rolnictwo, to jest całkowite niszczenie Europy, jaką znamy. A jednocześnie to jest właśnie uderzenie w całe społeczeństwo. Ludzie w mieście powinni być absolutnymi orędownikami i zwolennikami  i wspierającymi rolników. Natomiast ich się napuszcza, mówiąc o tym, że chłopy mają dotacje. Niskie składki KRUSu małe podatki. I takie szczucie na rolników.  Ja apeluję i proszę, żeby również ci wszyscy, którzy dobrze Polsce życzą, wspierają, wspierali rolników w ich walce.

Panie ministrze, to może nadzieją są właśnie ci rolnicy, którzy wyszli w Niemczech na ulice, w Polsce, wcześniej na Litwie, w Rumunii. Może to jest ta nadzieja, która coś zmieni, zatrzyma tą całą zieloną ideologię.
J.K. Ardanowski:
To jest ostatnia nadzieja, bo już żadnych innych ja nie upatruję. Już nie ma żadnych grup społecznych, które by  w sposób zdeterminowany i zorganizowany chciały walczyć z tą głupotą, którą próbuje nam lewica pseudo ekolodzy, a de facto międzynarodowe potężne grupy kapitałowe narzucić to, to jest nadzieja. Nadzieja jest również w tym, że nie dadzą się zrobić politycznie, że nie zostaną w jakiś sposób za chwilę otumanieni, ogłupieni i skłóceni między sobą. Jest potrzebna również pewna międzynarodówka europejskich rolników. To się zresztą dzieje tutaj przykład choćby i działań waszych Świata rolnika i konferencja, która w Toruniu była, gdzie byli przedstawiciele z innych krajów, jakieś kontakty, które się toczą, bo de facto  w całej Europie rolnicy właściwie walczą o to samo, walczą o przetrwanie i poszanowanie produkcji żywności jako ważnego elementu działalności gospodarczej człowieka i przekonania, że tylko własne rolnictwo oparte o gospodarstwa rolne, rodzinne, różnej wielkości, bo to struktury, to tam jest sprawa  czego innego historycznie w różnych krajach jest ukształtowana. Tylko te gospodarstwa rodzinne i własna produkcja europejska może zapewnić bezpieczeństwo żywności dla prawie 500 milionów ludzi w Unii Europejskiej, ale jednocześnie utrzymując wysoką produkcję żywności bez żadnych głupot ekologicznych, odłogowania, przywracania terenów, zalewania terenów rolniczych, przywracania terenów bagiennych bez zwiększania powierzchni chronionych, gdzie rolnictwa nie wolno prowadzić. Ta produkcja, utrzymywana na wysokim poziomie również może docierać do tych wszystkich regionów świata, gdzie jest głód, powstrzymując również tych ludzi przed  migracją do Europy i niszczeniem Europy przez te miliony ludzi, którzy chcą i to zresztą na naszych oczach się dzieje dotrzeć do Europy. To jest również ochrona Europy.  To polega też na tym, żeby produkować dużo żywności na potrzeby innych, a nie na zasadzie pewnego  snobizmu,  pilnowania tylko własnych interesów,  zamykać się  czy redukować produkcję żywności w Polsce. Rolnicy to wiedzą i apeluję, żeby inni również wspierali rolników.

 

Polecane artykuły

Pergoł

Zielona rewolucja będzie zjadać własne dzieci!

Rolnicy

Rolnicy ufają rządowi? Mieczaj: Ministerstwo rolnictwa bierze nas na przeczekanie

Plan upadłości konsumenckiej

Plan upadłości konsumenckiej – jakie zobowiązania nie podlegają umorzeniu?